wtorek, 25 września 2012

"Największym naszym sukcesem było niewydanie trzech płyt" - wywiad z Times New Roman


Spisując ten wywiad uznałem, że nadaje się do publikacji dokładnie nigdzie. Poziom absurdu jest zbyt wysoki dla tzw. „profesjonalnych portali” . Jednocześnie uznałem, że będzie to przepustka do wielkiej kariery (mojej i Times New Roman) albo mój gwóźdź do trumny, po którym już nigdy żadne medium mnie nie zatrudni nawet do wrzucania newsów. Myślę, że całość najlepiej podsumowuje wypowiedź na końcu.

W gruncie rzeczy Times New Roman to bardzo enigmatyczny zespół. Co o nich wiemy? Pochodzą z NRD, czyli z Gdańska, nawet z Gdyni. Działalność rozpoczęli w czasie wojny, w piwnicy, gdyby byli jeszcze dziećmi albo już mieli dzieci – dokładnie nie pamiętają. Może to było nawet podczas nagrywania płyty Neolithic albo w połowie lat 80., w Sopockim Non Stopie. Jaka jest prawda nie dowiemy się pewnie nigdy. Grają drink disco, disco z NRD, a czasami nawet heavy metal. Wszyscy ich znają, ale nikt nie przychodzi na ich koncerty. No, bo i po co? Na koncie mają trzy niewydane płyty. To właśnie Times New Roman.

To już chyba piąty, albo czwarty nasz wywiad, a Ty jak zwykle wszystko psujesz (śmiech).Nick Valentino: Oj tam, od razu wszystko.

Zacznijmy od początku, czyli jak to się zaczęło, jak powstało Times New Roman, jak się poznaliście?

Nick Valentino:
Była wojna (śmiech)… było ciężko…
Romano Mazzante: Była wojna, było ciężko i trzeba było sobie jakoś ocieplić te chwile w piwnicy. Pomyśleliśmy: Co robić - czy pytać naszych rodziców… Nie mieliśmy dzieci jeszcze?
N.V.: Ja nie.
R.M.: Ty nie miałeś. Ja miałem? Miałem chyba coś, nie? I pomyśleliśmy: „- Kurcze, disco!”. Kurcze disco. To są te dwa kluczowe słowa, prawda. „Kurcze” – Wiesz Nick co mam na myśli? Kurcze i disco.
N.V.: Na początku nazywaliśmy się Kurcze, a potem wyszło że Roman, że nastały nowe czasy, że wojna się skończyła - tak wyszło Times New Roman.
Teraz tak sobie śmiesznie żartujemy, bo generalnie nie pamiętamy kiedy to się zaczęło i jak to powstało na 100%, kiedy był ten moment: „O!, dobra”.
R.M.: Myślę, że to z 15 lat temu było.
N.V.: To było bardzo dawno temu. Kiedyś Roman wymyślił, że chce grać disco, bo on kocha disco. Żeśmy się spotkali kiedyś na podwórku i stwierdziliśmy, że w ten sposób możemy sobie coś takiego zrobić dla zabawy.
R.M.: Ja powiedziałam tak: „- Ej Patryk, wyjdziesz!? Kurcze! Ej Patryk, wyjdziesz!? Wyjdzie Patryk na dwór?”. Patryk wyszedł na dwór, graliśmy trochę w kapsle i później okazało się, że…
N.V.: Później musiałem iść do domu, bo mama mnie wołała.
R.M.: No tak, ale zdarzyło się prawda?
N.V.: Było śmiesznie. Porobiliśmy sobie kilka piosenek w takich naprawdę dziwnych warunkach, bo pierwsze utwory, czy nasze wybryki nasze dyskotekowe powstawały na konsoli PlayStation 1 jeszcze.
R.M.: Nie wstydzimy się tego.
N.V.: (śmiech) Używając takich programów jak „Music 2000”.
R.M.: Nie zdradzaj!
N.V.: Co nie zdradzaj? To i tak jest nie do dostania. Ja mam ostatnią kopię na ziemi. Zrobiliśmy pięć, góra z sześć numerów i pojechaliśmy w trasę koncertową po warszawskiej Kopalni. Wtedy jeszcze istniejącym klubie. Zagraliśmy tam chyba trzy koncerty tego samego dnia.
R.M.: Ja trzeciego nie pamiętam.
N.V.: Roman już nie pamięta trzeciego, ja ledwo. Nie wiem, jak to wyszło, ale nagle się okazało, że jest bardzo fajnie. Zaczęliśmy rozbudowywać nasz repertuar, wspomagając się różnymi kolegami, znajomymi, którzy ogarniają instrumenty klawiszowe, bo my się kompletnie na tym nie znamy (co jest zabawne). Powstawały po kolei jakieś utwory, braliśmy to „Lorelei” Kapitana Nemo albo inne historie.
R.M.: Nie wiem, czy pamiętasz Patryk jak nagrywaliśmy te utwory w Hendrixie, w Lublinie.
N.V.: Pierwsze utwory, które zarejestrowaliśmy na tzw. profesjonalną taśmę nagrane zostały w Lublinie, studiu Hendrix, podczas sesji… Neolithic.
R.M.: Znaczy po sesji w nocy.
N.V.: No w nocy, bardzo późno, ktoś mnie obudził w czwartej rano: „- EEEEJ, NAGRYWAMY!”.
R.M.:
Znany realizator Malta, znany w kręgach rockowo-metalowych, który po sesji że tak powiem „normalnej” zapraszał nas do siebie i proponował pierniczek, wtajemniczeni wiedzą co to oznacza i jakie są tego konsekwencje, rano szczególnie.
N.V.: Żytnią wtedy piliśmy pamiętam.
R.M.: Uspokój się! Ja chciałem jakoś tak…
N.V.: …kulturalnie.
R.M.: Kulturalnie…
N.V.: Zróbmy dwa osobne wywiady.
R.M.: Przy pierniczku, nie pamiętam za bardzo jak myśmy to nagrywali¸ bo zawsze były to jakieś godziny noce, ale udało nam się dotrzeć do studia profesjonalnego i nagrać utwory na pierwszą płytę, która nigdy nie powstała. Potem już był tylko sukces, dziewczyny, czerwone wino…
N.V.: …strona internetowa z dużym fiatem…
R.M.: …i kac.

Strona cały czas istnieje, można na niej posłuchać „Deep Blue”.

R.M.: Ta strona wisi na serwerze naszego przyjaciela, który nam to robił i można tam posłuchać „Deep Blue” i chyba nawet jeszcze tego numeru… Jak on się nazywał?
N.V.: „Femme Fatale”?
R.M.: Ten co Ty go robiłeś.
N.V.: „Alone”?
R.M.: Nie „Alone”, tylko…
N.V.: Co za ogarnięty zespół: „Eeee… yyyyy…”
R.M.: Yyyyyyyyyyyyyyyy!
N.V.: (śmiech) „Nie do Ciebie”.
R.M.: Tak, „Nie do Ciebie”. Taaak, taaak! (śmiech)
N.V.: Tak to wygląda. Później to już żeśmy sobie grali…
R.M.: Druga, trzecia płyta. Normalnie, jak każdy zespół.

Druga, trzecia niewydana płyta.

N.V.: Jesteśmy znani z tego, że jesteśmy nieznani jeżeli chodzi o płyty. Największym sukcesem było...

Niewydanie trzech płyt.

N.V.: Wydanie trzech płyt, których nigdzie nie ma oraz liczne koncerty w znanym, chociaż już nieistniejącym klubie, Jadłodajnia Filozoficzna. Później żeśmy dokonali aktu spalenia tego klubu, żeby nie było nie wiadomo kto – to my, to Times New Roman. Tak zakończyliśmy działalność tego klubu, a my graliśmy dalej.

Numer które powstały w Hendrixie. Na tej stronie pisze, że można zamówić Waszą EPke. Dlaczego to się nigdy nie ukazało i dlaczego ja tego jeszcze nie mam?

N.V.: Roman to ma.
R.M.: Przede wszystkim zespół Times New Roman istnieje w wyobraźni, głównie. Postanowiliśmy jakiś czas temu, że nic nie ukaże się nigdzie, ponieważ jeszcze nie daj boże ktoś to kupi, będzie zadawał jakieś pytania, miał jakieś wątpliwości (N.V.: „Kto wam to wydał?”) to nie ma kompletnie sensu.
N.V.: Ja miałem taki pomysł, żeby w Empiku, czy w jakimś innym sklepie muzycznym zrobić tzw. „podstawkę”: wstawić nasze płyty, za dwieście złotych sztuka.
R.M.: Powtarzam, 200 zł.
N.V.: Przyjść do sklepu z własnymi płytami (wiesz, jak kradniesz to Cię złapią, a jak przynosisz, kto będzie na to patrzy), postawić na półkę kilka płyt i wyjść. (śmiech)
R.M.: My na tym nie zarabiamy, ale zabaw jest.
N.V.: Ciekawe, czy sklep muzyczny by to sprzedał, nie? Jak byłaby taka cena, 200 zł, wbijają w komputer <piiiip>, nie ma nigdzie, ale dwieście głupio nie sprzedać. (śmiech) Taki luźny pomysł, ale jak nie ma płyty to nie ma.
R.M.: Wydaje mi się, że to taki poziom absurdu, który my reprezentujemy, że albo to sprzedawać za miliardy albo w ogóle. Chyba ten kraj takie, że ta druga opcja jest bardziej prawdopodobna. Przez wiele lat tak sobie ewoluowaliśmy, robiliśmy śmieszne rzeczy, mniej śmieszne, aż doszliśmy do tego momentu, że spotkaliśmy się z muzykami, którzy w ogóle potrafią grać.
N.V.: Dużo pytań jest nam zadawane, zauważyłeś?
R.M.: Ale my nie potrzebujemy pytań. Ja nie potrzebuje pytań w ogóle. Daj spokój! Jak spotkaliśmy z Fiore i Enrico to okazało się, że jaka część tego absurdu jest przyjęta.
N.V.: Bardzo jasno wszystko opowiadasz, Romku (śmiech).
R.M.: Jak rozmawiałem na początku z Kwiatkiem, który pojawił się na naszym koncercie…
N.V.:
Skąd ludzie mają wiedzieć kto to jest jakiś Kwiatek? „Rozmawiałem z Kwiatkiem”, ale jakim kwiatkiem? Na balkonie?
R.M.: Ale zaraz, zaraz, zaraz powie, on się zaraz przedstawi i będzie tutaj no. Ja go teraz wprowadzam delikatnie.
N.V.: Daj mu zadać pytanie (śmiech).
R.M.: Ale po co ma zadać pytanie, no?
N.V.: Żebyś mógł odpowiedzieć.
R.M.: Ale ja odpowiadam na pytanie!
N.V.: Opowiadasz zupełnie bez sensu.
R.M.: Nie pamiętasz jak Kwiatek zagrał fajnie na naszym koncercie, na którym rzucaliśmy kiełbasami?
N.V.: Oczywiście, że pamiętam.

Na jakim koncercie rzucaliście kiełbasami?

N.V.: Na Bawarskim.
R.M.: Bawarskim. Mieliśmy Bawarian Disco Show.

Byłem na jakimś bawarskim koncercie, ale nie dostałem Waszą kiełbasą.

R.M.: Kupiliśmy trochę starej kiełbasy, były już pokryte takim… już takie coś nie tego. Ludzi myśleli: „ojej, to kiełbasa <plask>!”, dopiero jak łapali dowiadywali się, że może niekoniecznie. Niektórzy jedli, ale nie odpowiadamy za to, co się działo później. Kwiatek grał wtedy na akordeonie „Lorelei” z nami, na początku.
N.V.: Jakieś intro też grał, bawarskie jakieś rzeczy.
R.M.: Wtedy spojrzeliśmy sobie w oczy szczerze, Kwiatek powiedział: „- Ja pierdolę!”, ja powiedziałem: „- O kurwa!” i okazało się, że można.
N.V.: Kwiatek rzucił wszystko.
R.M.: On rzucił wszystko, ja też z resztą i poszliśmy razem… Ale nie o tym chciałem mówić, bo taka przygoda… Aaaaahhhh, działo się.

Jesteś jeszcze gorszy od niego.

N.V.: Tylko dlatego, że nie możemy mówić na raz.
R.M.: Ja powiedziałem: „- Ty Kwiatek, a może by zrobić coś takiego inaczej niż że ja stoję za tym klawiszem?”, który i tak nie gra, bo przecież poniżamy wszystkich łącznie z muzykami, a Kwiatek mówi: „- Ja pierdolę, jesteście pierdolnięci”. To mi się spodobało, bo to podejście było takie świeże, takie inne.
N.V.: Takie szczere.
R.M.: Taaak, tak. Potem okazało się, że jest taki pomysł żeby zrobić coś bardzo dziwnego. Nazwałbym to „akustycznym Times New Roman”, nie bójmy się tego słowa. Pojawiły się żywe instrumenty, pojawiły się osoby, po raz pierwszy w Times New Roman, które potrafią grać. Patryk potrafi śpiewać, ja nie bardzo. Natomiast nikt z nas nie potrafi grać.
N.V.: To jest chyba landrynka, chcesz?
R.M.: Nie, nie chcę, dziękuję bardzo.
Nagle okazało się, że to jest jeszcze bardziej dziwne, prawda?
N.V.: Że co (śmiech)?
R.M.: Gówno.
N.V.: Przepraszam, bo landrynkę…

To że trafił do Was ktoś kto potrafi grać – to było dziwne.

N.V.: Nie no oczywiście! Ja byłem w ogóle zaskoczony, że można grać tak fajnie te utwory (śmiech).
Fiore Bambinii: (śmiech)
Fajnie, fajnie wszystko poszło. Nadal się spotkamy, sobie tam gramy. Jest śmiesznie.
R.M.: Mimo, że bez alkoholu, prawda?
N.V.: Mimo, że bez alkoholu, Romku.
R.M.: Prawda!
N.V.: Praaaawdaaaa! Tak jakoś się kręci ten nasz śmieszny zespół. Nawet żeśmy zagranicą grali.
R.M.: Zapomniałeś chyba zadawać pytań.


Ja się bardzo chętnie dowiem kto Was w ogóle wpuścił gdziekolwiek zagranicę, albo wypuścił z Polski jako skarb narodowy.

R.M.: Wypraszam to sobie! Jesteśmy bardzo znanym zespołem i nie dziwię się, że zaprosili nas zagranicę. Znaczy trochę mnie to dziwi… Zwróciła się do mnie taka firma, która organizuje wyjazdy snowboardowe i zawsze są tam modni DJ-eje itd., jest bardzo fajnie i czy my nie chcemy tam zagrać. Od razu odpisałem pytaniem: „Czy na pewno wiedzą do kogo napisali tego maila, ponieważ jesteśmy dwoma osobnikami bardzo dziwnymi, którzy często nie panują nad tym co robią i czy widzieli nasze koncerty na pewno?”. „Tak, tak, bardzo fajnie, super. Chcemy żebyście przyjechali na dłużej. Fundujemy Wam lot w jedną i w drugą stronę”. Potem okazało się, że niekoniecznie, tak w drugą stronę zupełnie.
N.V.: W sumie fajnie wyszło.
R.M.: W sumie wyszło superfajnie. Poleciliśmy do Francji.
N.V.: Pojechaliśmy.
R.M.: Pojechaliśmy
N.V.: Ja bardzo dobrze pamiętam moje wizyty w toaletach.
R.M.: Twoja dupa pamięta.
N.V.: Bardzo dobrze pamiętam.
R.M.: Srałeś non stop w zasadzie.
N.V.: Można tak powiedzieć.
R.M.: Nie można tak powiedzieć, trzeba tak powiedzieć!
N.V.: Nie, nie to nie można nazwać sranie, jak Ci woda z dupy leci.
R.M.: Hydrancik troszeczkę

Właśnie tak zatytułuję ten wywiad: „Tego nie można nazwać sraniem, jak Ci woda z dupy leci”.

N.V.: (śmiech).
R.M.: Ale na tym miejscu było fajnie. Graliśmy głównie dla Polaków, ale nie tylko. W miejscu, które trochę śmierdziało kupą.
N.V.: Grota Yeti to się nazywało.
R.M.: W związku z tym czuliśmy się tam jak w domu.
N.V.: Tam się coś zepsuło, jakaś woda się wylała kilka dni wcześniej, gniła podłoga…
R.M.: Śmierdziało gównem po prostu.
N.V.: Tak jak u Yeti. Mówię: „- O co chodzi? Ludzie, czy tu tak specjalnie śmierdzi? - Nie, bo tu nam rura pękła”.
R.M.:
A to idealnie na koncert Times New Roman, bo lubimy grać w gównie.
N.V.: Śmierdziele przyjechali.
R.M.: Graliśmy tam na wykonie, który polegał na tym, że byliśmy…
N.V.: Proszę Cię, nie używaj słowa „wykon”.
R.M.: ...że jesteśmy murzynami na koncercie.
N.V.: Słyszysz? Możesz przeprosić widzów?
R.M.: Widzów nie mogę przeprosić. Byliśmy murzynami.
N.V.: W białych podkoszulkach i czerwonych spodenkach.

Jak Chicago Bulls.

N.V.: Jak Polska, gdzie tam Chicago Bulls!
R.M.: Krzyś dobrze kombinuje, bo Chicago Bulls ma takie stroje.
N.V.: Srali.
R.M.: Nie srali, tylko tak.
N.V.: Ja srałem.
R.M.: W każdym razie, występ okazał się fajny i w ogóle, bardzo fajnie. Wyjątkowo nie żartuję.
N.V.: Może jakieś pytanie zadaj.

Interesuje mnie kwestia doboru repertuaru. Przed chwilą tutaj usłyszałem inną formułę, niż tą do której jestem przyzwyczajony. Dlaczego akurat te kawałki, w takiej formie?

N.V.: Repertuar powstaje w taki sposób, że dobieramy kawałki, które nas albo śmieszą albo nam się podobają. To są dwie opcje, z których się to wybiera: Albo coś jest absurdalne, zupełnie śmieszne i dramatyczne w oryginale, a my to robimy grosze lub w drugą stronę - jakaś taka przewrotność: albo są takie numery, które nam się podobają i chcemy je zagrać np.: „Lolerai”, czy „Tory”. Nie „Tory” to akurat ta druga opcja. Nie jakiegoś specjalnego klucza. Ktoś z nas mówi: „- Ty, pamiętasz ten numer? - No jasne, robimy!” – wtedy się spotykamy (śmiech)… i wtedy następuje proces twórczy.
R.M.: Narkotyki.
N.V.: Nie, narkotyków nie spożywamy, Romku. Niestety. Jakbyśmy spożywali to nie wiem co byśmy zrobili z tych wszystkich piosenek. Natomiast…
R.M.: Ale Ty masz włosy dobre?
N.V.: Ja mam włosy dobre, tak. Wtedy powstają…
R.M.: Konkretnie w wielu miejscach?
N.V.: Konkretnie w wielu miejscach. Wtedy powstają utwory…
R.M.: Masz przyszłość przed sobą?
N.V.: Świetlaną. Wtedy powstają głównie teksty…
R.M.: Jesteś zdrowy?
N.V.: Troszkę przeziębiony. Wtedy powstają teksty głównie…
R.M.: Jesteś piękny?
N.V.: …bo utwory, żeby nie było wątpliwości, kradniemy oryginalnym wykonawcą (jestę wykonawcą) i dodajmy jakieś swoje bzdurne teksty po wpływem…
R.M.: Jakie bzdurne?
N.V.: …pod wpływem różnych napojów.
R.M.: O czym Ty mówisz!? Przecież ja piszę te teksty.
N.V.: Ostatnio ja też coś napisałem.
R.M.: Ty napisałeś niedużo.
N.V.: Ale jednak!
R.M.: Natomiast większość tekstów ja napisałem. One nie są bzdurne…
N.V.: Są Twoje.
R.M.: …one są ciekawe, ironiczne, prześmiewcze i zakazujące niedobrego seksu.
N.V.: Ostatnio z takich ciekawostek zrobiliśmy, zobaczymy czy uda nam się to wykonać poprawnie i czy nadal będziemy chcieli to robić, bo powstało kilka takich utworów, które jak kiedyś je zagraliśmy raz na jakimś koncercie to zrobiliśmy: „- Ja pierdolę!” i już więcej żeśmy ich nie zagrali. Nie wiem, dlaczego. Zrobiliśmy numer zespołu EMF, który nazywa się „Unbelievable” i do niego tekst o posiadu wąsów przez płeć piękną.
R.M.: Ale że to jest ok.N.V.: Nie, że źle. Nie, nie.

Disco z NRD, włosy…

N.V.: Masturbacja, wąsy.
R.M.:
Każda kobieta ma włosy i do tego trzeba się przyzwyczaić. Tylko gdzie ich nie ma jest ten temat. Czy to jest fajnie, czy nie fajnie.
N.V.: Temat włosów w naszym zespole często się przewija. Nie wiem dlaczego (śmiech).
R.M.: Ja też nie wiem dlaczego (śmiech).
N.V.: Dobra koniec tego wywiadu. Zdaj jakieś pytanie albo coś, bo ja już muszę lecieć (śmiech).

Skąd w tym wszystkim cover Corruption?

R.M.:
Cover Corruption pojawił się trochę na zamówienie.
N.V.: Graliśmy na X-leciu Corruption.
R.M.: Zostaliśmy zaproszeni, bo koledzy z Corruption są również nienormalni. My postanowiliśmy uczcić to coś, tego czegoś nagraniem dyskotekowej wersji utworu „Lucy Fair”. Super, ekstra, fajnie to wyszło. Z resztą jest to jeden z naszych hitów na płycie, której nie mamy. Teraz jest ciekawe co robimy z tym utworem.

Teraz o nowej formie. Ostatni gracie podwójny set – jeden w wersji powiedzmy rozszerzonej…

R.M.: W wersji bardzo rozszerzonej.

…bardzo rozszerzonej. Ja po usłyszeniu tych nowych wersji nie mam pytań. Jak to dokładnie wygląda i o co w tym chodzi?

N.V.: Niedługo będą koncerty symfoniczne. Z Rubkiem.
R.M.: Po którymś z koncertów pogadaliśmy sobie z Kwiatkiem.
N.V.: Jezusmaria, szybciej!
R.M.: Ale jak? Muszę się męczyć.
Okazało się, że jest takich dwóch fajnych, sympatycznych (teraz przesadzam troszeczkę) gości, którzy patrzyli na nas najpierw z lekkim zawieszeniem, po czym stwierdzili: „Aha, he he he”. Troszkę kumają, a troszkę się z nas śmieją i to jest bardzo fajne. Dlatego, że oni są muzykami z prawdziwego zdarzenia i my ich strasznie szanujemy za ich wkład, wiedzę i możliwości aranżacyjne, poszerzanie naszego widzenia tych utworów. To jest zajebiste, że możemy robić z tego aranżacje TOTALNE, jak słyszałeś przed chwilą, od countrowych poprzez jazz, robimy jakieś popowe ballady w stylu Richarda Marxa, Celine Dion. Bawimy się takim graniem na żywo, które jest bardzo kuszące dla nas; trudniejsze, bo po raz pierwszy gramy próby, co dla muzyków zawodowych jest czymś normalnym, dla nas jest czymś absolutnie nienormalnym. To jest super, extra, fajne doświadczenie. Teraz powiedziałem trochę serio i przepraszam bardzo.

Co Wy na to?

Enrico Masturbatti: Wszystko zostało powiedziane chyba.
N.V.: (śmiech)
R.M.: Za to lubię chłopaków (śmiech).

Co pomyśleliście gdy po raz pierwszy zobaczyliście jak panowie wyglądają na scenie, co robią z tymi utworami i jak to robią?

E.M.: My już wiedzieliśmy o co chodzi, bo trafiliśmy przez wspólnych znajomych. Najpierw Fiore trafił przeze mnie, a później ja przez Fiore albo na odwrót. W ogóle to chyba przez Marcina Staniszewskiego, którego pozdrawiamy. Już wiedziałem jaka to jest tutaj konwencja. Najpierw Kwiatek, tak jak Roman, zdążył wspomnieć wykonał jakieś utwory na akordeonie, później się skład rozszerzył. W zasadzie tyle. Wiedziałem w co się pakuję, że to jest absurdalny zupełnie pomysł. Chyba to co my robimy z Kwiatkiem to jest jakaś kontynuacja tego absurdu, bo tu gdzie w całym pomyśle jest taki bajzel i nieprawdopodobne pomysły. Ok, jest taka piosenka, która wcześniej była disco, więc co my teraz możemy zrobić, żeby to było pojechane zupełnie. To pójdzie albo w stronę jakieś balladowej pościelówki albo czegoś co jest będzie zabawne po prostu, absurdalne, zupełnie nie pasujące do piosenki. Wymyślamy, ktoś podrzuci: „A może tak, a może tak, a może country, to ok gramy to w tym stylu.
R.M.: I kupa śmiechu jest.
E.M.: Jest zabawnie, jasne.
N.V.: Roman, będziesz ciągle wracał do tych moich...
R.M.: Chciałem właśnie wrócić do tego, że Patryk jak był we Francji to zatruł się bardzo i potem przez trzy dni… Mieliśmy zwiedzać Brukselę…

Jesteście zespołem ciekawą historią: spalenie Jadłodajni, uzdrawianie przez Nergala, woda lecąca z… no właśnie, podejrzenie ptasiej grypy u jednego z wokalistów. Jak to było z tą Jadłodajnią, to była zemsta?

N.V.: Nie możemy powiedzieć.
R.M.: Rzeczywiście zostaliśmy uzdrowienie przez Nergala, to była w ogóle grubsza historia.
N.V.: Byliśmy na okładce „Faktu” do cholery!

Mam ten numer.

N.V.: Ja też. Jestem w piżamie, na wózku inwalidzkim, z czarnym paskiem na oczach. Gorzej już być nie może. Nie wiem, jak ja to dzieciom pokażę: „Tatuś tu siedzi” (śmiech).
R.M.: Z resztą Nergalowi nie przedłużono kontraktu z takim programem telewizyjnym, to dosyć istotne.
N.V.: Przestań, to nie przez to!
R.M.: Ja odbierałem telefony. Z resztą na tym koncercie grał kolega, który trzyma tutaj pałki… Bez żadnych podtekstów. Chodzi mi o pałeczki perkusyjne. Chciałem zapytać się: Kwiatku, jak Ty wtedy odbierałeś Times New Roman, czy to był dla Ciebie dramat totalny, czy taki troszeczkę tylko?
Fiore Bambinii: Wiesz, to był dla mnie totalne zaskoczenie, ale przyznam że dobrze się bawiłem. Tak jak Enrico powiedział. Oczywiście, na samym początku nie do końca spodziewałem się co to może być.
E.M.: Przepraszam, że Ci wejdę w słowo. Pamiętam jak do Ciebie zadzwoniłem: „- Taki zespół znajomych szuka żeby na akordeonie zagrać. - Ale co? Enrico, na akordeonie będę grać, przecież co ja na tym akordeonie umiem? - Będzie bardzo dobrze, o to chodzi właśnie” (śmiech).
F.B.: Ale nie wiedziałem, że to aż tak…
N.V.: W ten sposób żeś go załatwił: „No będzie dobrze! Idź, idź!”.
F.B.: Żeby było śmieszniej, wywiązała się taka sympatyczna sytuacja między nami. Roman zaproponował…
N.V.: Duże pieniądze (śmiech).
F.B.: (śmiech) Ja w to uwierzyłem, oczywiście (śmiech).
Times New Roman: (śmiech)
N.V.:
Tak to wygląda: kasa, kasa, Kasiora i dziewczyny.
R.M.: Mieliśmy nie mówić o pieniądzach, no!
F.B.: Tyle właściwie. Jedna wielka zabawa i już. Nie można tego traktować poważnie, na pewno.
N.V.: Oj tam, oj tam.
TNR.: (śmiech)
F.B.: Mówię za siebie, oczywiście, ale jest bardzo sympatycznie. Naprawdę rokuje to… za rok koncert kolejny.

Jak powstają te aranżacje w tym składzie?

N.V.: Przypadkowo.
R.M.: Przypadkowo nieprzypadkowo. Tutaj są niedocenieni nasi koledzy muzycy, którzy podają jakieś tematy, proponują aranżacje. My mówimy : „- No dobra. Eeeeeeee! Yyyyyyyy! Kurwa!” i jakby nic z a tym nie idzie, ale ktoś może to zagrać.
N.V.: Świetny wywiad, Romku.
E.M.: Pójdzie tylko fragment tego.
N.V.: Ja wiem przecież, że on go wytnie. Pójdzie tylko Kwiatek (śmiech).
TNR.: (śmiech)
N.V.: Kwiatek i wycieczka do Francji. Będzie tylko o sraniu. Trzeba poniżyć. Człowiek chory.
R.M.: Uspokój się! Enrico coś zaczyna proponować, Fiore coś zaczyna proponować i zaczyna się jakaś rzecz. My z Nickiem umiemy dużo, ale głównie w dziedzinie, która jest tutaj dodatkowa. To jest ta główna korzyść teraz. To jest świetne, że możemy sobie tutaj tworzyć.

Skoro macie chłopaków, a w tym kraju nawet robiąc disco polo na autotunie można zdobyć złotą płytę, to może to jest dobry moment, żeby stać się mniej legendarnym zespołem i zrobić chociaż cztery numery na EPkę? 

N.V.: Ale kurwa gdzie!? Kto nas do studia wpuści!?
E.M.: To jest muzyka do słuchania na płycie? Na koncercie.
N.V.: Chciałbyś sobie to włączyć?

Tak. Słucham nawet Waszych nagrań z YouTube’a, remixu „Lucy Fair”.

N.V.: Właśnie o to chodzi, zawsze będziesz tego pragnął, ale nigdy tego nie będziesz miał!
R.M.: Myślę, że to co jest najfajniejsze w tym wszystkim, ja nie lubię słowa kabaret, to jest to co my robimy na żywo.  Dla nas i dla publiczności.
E.M.: Płyta tego nie odda.
R.M.: Płyta z takimi nagraniami nie ma kompletnie sensu. Nie wiem, jak mogłaby wyglądać.
N.V.: Ja bym to nagrał na winylu.
E.M.: DVD!
R.M.: Byłeś na paru naszych koncertów, widziałeś co się dzieje. Jakbyś nas nie znał, nie kupiłbyś tego utworu, bo nie wiesz co się dzieje, nie znasz tej energii. Koncerty są kluczem.
N.V.: Tak, z tymi wszystkimi rzeczy, które dzieją się na koncercie – te wszystkie stroje durne, peruki, przebierania.
R.M.: Niedurne, ciekawe, interesujące.
N.V.: Przepraszam, tak, tak, ciekawe, interesujące, fascynujące. Wiesz, ta cała otoczka…
R.M.: Przeinne.
N.V.: …która jest na koncertach…
R.M.: Zawadiackie.
N.V.: …przekłada się na…
R.M.: Zielone.
N.V.: …na wygląd i odbiór tego zespołu. W momencie, w którym…
R.M.: Wypróżniasz się regularnie?
N.V.: …będziesz próbował wypróżnić ten zespół w ten sposób nagrywając płytę nie jesteś w stanie wydalić tego co ten zespół tak naprawdę potrafi. To będzie trochę organicznie. Perkusista Def Leppard nigdy nie zagra zajebistej solówki. Wiesz o co chodzi?
R.M.: Ciekawe dlaczego, nie?
N.V.: Nie wiem, tak słyszałem.
R.M.: DVD, które proponował Enrico podoba mi się. DVD to jest to połączenie obrazu z dźwiękiem.
N.V.: Zajebiście!
R.M.: Nie wiedziałeś?
N.V.: Nie wiedziałem, ale moc!
R.M.: Nick, wiesz co ja Ci powiem? Na DVD możesz sobie wybierać różne utwory! Tam masz takie menu i wiesz co tam można? Odtwarzać se różne rzeczy!
N.V.: Ja pierdolę!

Kurwa mać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz