wtorek, 25 września 2012

"Największym naszym sukcesem było niewydanie trzech płyt" - wywiad z Times New Roman


Spisując ten wywiad uznałem, że nadaje się do publikacji dokładnie nigdzie. Poziom absurdu jest zbyt wysoki dla tzw. „profesjonalnych portali” . Jednocześnie uznałem, że będzie to przepustka do wielkiej kariery (mojej i Times New Roman) albo mój gwóźdź do trumny, po którym już nigdy żadne medium mnie nie zatrudni nawet do wrzucania newsów. Myślę, że całość najlepiej podsumowuje wypowiedź na końcu.

W gruncie rzeczy Times New Roman to bardzo enigmatyczny zespół. Co o nich wiemy? Pochodzą z NRD, czyli z Gdańska, nawet z Gdyni. Działalność rozpoczęli w czasie wojny, w piwnicy, gdyby byli jeszcze dziećmi albo już mieli dzieci – dokładnie nie pamiętają. Może to było nawet podczas nagrywania płyty Neolithic albo w połowie lat 80., w Sopockim Non Stopie. Jaka jest prawda nie dowiemy się pewnie nigdy. Grają drink disco, disco z NRD, a czasami nawet heavy metal. Wszyscy ich znają, ale nikt nie przychodzi na ich koncerty. No, bo i po co? Na koncie mają trzy niewydane płyty. To właśnie Times New Roman.

To już chyba piąty, albo czwarty nasz wywiad, a Ty jak zwykle wszystko psujesz (śmiech).Nick Valentino: Oj tam, od razu wszystko.

Zacznijmy od początku, czyli jak to się zaczęło, jak powstało Times New Roman, jak się poznaliście?

Nick Valentino:
Była wojna (śmiech)… było ciężko…
Romano Mazzante: Była wojna, było ciężko i trzeba było sobie jakoś ocieplić te chwile w piwnicy. Pomyśleliśmy: Co robić - czy pytać naszych rodziców… Nie mieliśmy dzieci jeszcze?
N.V.: Ja nie.
R.M.: Ty nie miałeś. Ja miałem? Miałem chyba coś, nie? I pomyśleliśmy: „- Kurcze, disco!”. Kurcze disco. To są te dwa kluczowe słowa, prawda. „Kurcze” – Wiesz Nick co mam na myśli? Kurcze i disco.
N.V.: Na początku nazywaliśmy się Kurcze, a potem wyszło że Roman, że nastały nowe czasy, że wojna się skończyła - tak wyszło Times New Roman.
Teraz tak sobie śmiesznie żartujemy, bo generalnie nie pamiętamy kiedy to się zaczęło i jak to powstało na 100%, kiedy był ten moment: „O!, dobra”.
R.M.: Myślę, że to z 15 lat temu było.
N.V.: To było bardzo dawno temu. Kiedyś Roman wymyślił, że chce grać disco, bo on kocha disco. Żeśmy się spotkali kiedyś na podwórku i stwierdziliśmy, że w ten sposób możemy sobie coś takiego zrobić dla zabawy.
R.M.: Ja powiedziałam tak: „- Ej Patryk, wyjdziesz!? Kurcze! Ej Patryk, wyjdziesz!? Wyjdzie Patryk na dwór?”. Patryk wyszedł na dwór, graliśmy trochę w kapsle i później okazało się, że…
N.V.: Później musiałem iść do domu, bo mama mnie wołała.
R.M.: No tak, ale zdarzyło się prawda?
N.V.: Było śmiesznie. Porobiliśmy sobie kilka piosenek w takich naprawdę dziwnych warunkach, bo pierwsze utwory, czy nasze wybryki nasze dyskotekowe powstawały na konsoli PlayStation 1 jeszcze.
R.M.: Nie wstydzimy się tego.
N.V.: (śmiech) Używając takich programów jak „Music 2000”.
R.M.: Nie zdradzaj!
N.V.: Co nie zdradzaj? To i tak jest nie do dostania. Ja mam ostatnią kopię na ziemi. Zrobiliśmy pięć, góra z sześć numerów i pojechaliśmy w trasę koncertową po warszawskiej Kopalni. Wtedy jeszcze istniejącym klubie. Zagraliśmy tam chyba trzy koncerty tego samego dnia.
R.M.: Ja trzeciego nie pamiętam.
N.V.: Roman już nie pamięta trzeciego, ja ledwo. Nie wiem, jak to wyszło, ale nagle się okazało, że jest bardzo fajnie. Zaczęliśmy rozbudowywać nasz repertuar, wspomagając się różnymi kolegami, znajomymi, którzy ogarniają instrumenty klawiszowe, bo my się kompletnie na tym nie znamy (co jest zabawne). Powstawały po kolei jakieś utwory, braliśmy to „Lorelei” Kapitana Nemo albo inne historie.
R.M.: Nie wiem, czy pamiętasz Patryk jak nagrywaliśmy te utwory w Hendrixie, w Lublinie.
N.V.: Pierwsze utwory, które zarejestrowaliśmy na tzw. profesjonalną taśmę nagrane zostały w Lublinie, studiu Hendrix, podczas sesji… Neolithic.
R.M.: Znaczy po sesji w nocy.
N.V.: No w nocy, bardzo późno, ktoś mnie obudził w czwartej rano: „- EEEEJ, NAGRYWAMY!”.
R.M.:
Znany realizator Malta, znany w kręgach rockowo-metalowych, który po sesji że tak powiem „normalnej” zapraszał nas do siebie i proponował pierniczek, wtajemniczeni wiedzą co to oznacza i jakie są tego konsekwencje, rano szczególnie.
N.V.: Żytnią wtedy piliśmy pamiętam.
R.M.: Uspokój się! Ja chciałem jakoś tak…
N.V.: …kulturalnie.
R.M.: Kulturalnie…
N.V.: Zróbmy dwa osobne wywiady.
R.M.: Przy pierniczku, nie pamiętam za bardzo jak myśmy to nagrywali¸ bo zawsze były to jakieś godziny noce, ale udało nam się dotrzeć do studia profesjonalnego i nagrać utwory na pierwszą płytę, która nigdy nie powstała. Potem już był tylko sukces, dziewczyny, czerwone wino…
N.V.: …strona internetowa z dużym fiatem…
R.M.: …i kac.

Strona cały czas istnieje, można na niej posłuchać „Deep Blue”.

R.M.: Ta strona wisi na serwerze naszego przyjaciela, który nam to robił i można tam posłuchać „Deep Blue” i chyba nawet jeszcze tego numeru… Jak on się nazywał?
N.V.: „Femme Fatale”?
R.M.: Ten co Ty go robiłeś.
N.V.: „Alone”?
R.M.: Nie „Alone”, tylko…
N.V.: Co za ogarnięty zespół: „Eeee… yyyyy…”
R.M.: Yyyyyyyyyyyyyyyy!
N.V.: (śmiech) „Nie do Ciebie”.
R.M.: Tak, „Nie do Ciebie”. Taaak, taaak! (śmiech)
N.V.: Tak to wygląda. Później to już żeśmy sobie grali…
R.M.: Druga, trzecia płyta. Normalnie, jak każdy zespół.

Druga, trzecia niewydana płyta.

N.V.: Jesteśmy znani z tego, że jesteśmy nieznani jeżeli chodzi o płyty. Największym sukcesem było...

Niewydanie trzech płyt.

N.V.: Wydanie trzech płyt, których nigdzie nie ma oraz liczne koncerty w znanym, chociaż już nieistniejącym klubie, Jadłodajnia Filozoficzna. Później żeśmy dokonali aktu spalenia tego klubu, żeby nie było nie wiadomo kto – to my, to Times New Roman. Tak zakończyliśmy działalność tego klubu, a my graliśmy dalej.

Numer które powstały w Hendrixie. Na tej stronie pisze, że można zamówić Waszą EPke. Dlaczego to się nigdy nie ukazało i dlaczego ja tego jeszcze nie mam?

N.V.: Roman to ma.
R.M.: Przede wszystkim zespół Times New Roman istnieje w wyobraźni, głównie. Postanowiliśmy jakiś czas temu, że nic nie ukaże się nigdzie, ponieważ jeszcze nie daj boże ktoś to kupi, będzie zadawał jakieś pytania, miał jakieś wątpliwości (N.V.: „Kto wam to wydał?”) to nie ma kompletnie sensu.
N.V.: Ja miałem taki pomysł, żeby w Empiku, czy w jakimś innym sklepie muzycznym zrobić tzw. „podstawkę”: wstawić nasze płyty, za dwieście złotych sztuka.
R.M.: Powtarzam, 200 zł.
N.V.: Przyjść do sklepu z własnymi płytami (wiesz, jak kradniesz to Cię złapią, a jak przynosisz, kto będzie na to patrzy), postawić na półkę kilka płyt i wyjść. (śmiech)
R.M.: My na tym nie zarabiamy, ale zabaw jest.
N.V.: Ciekawe, czy sklep muzyczny by to sprzedał, nie? Jak byłaby taka cena, 200 zł, wbijają w komputer <piiiip>, nie ma nigdzie, ale dwieście głupio nie sprzedać. (śmiech) Taki luźny pomysł, ale jak nie ma płyty to nie ma.
R.M.: Wydaje mi się, że to taki poziom absurdu, który my reprezentujemy, że albo to sprzedawać za miliardy albo w ogóle. Chyba ten kraj takie, że ta druga opcja jest bardziej prawdopodobna. Przez wiele lat tak sobie ewoluowaliśmy, robiliśmy śmieszne rzeczy, mniej śmieszne, aż doszliśmy do tego momentu, że spotkaliśmy się z muzykami, którzy w ogóle potrafią grać.
N.V.: Dużo pytań jest nam zadawane, zauważyłeś?
R.M.: Ale my nie potrzebujemy pytań. Ja nie potrzebuje pytań w ogóle. Daj spokój! Jak spotkaliśmy z Fiore i Enrico to okazało się, że jaka część tego absurdu jest przyjęta.
N.V.: Bardzo jasno wszystko opowiadasz, Romku (śmiech).
R.M.: Jak rozmawiałem na początku z Kwiatkiem, który pojawił się na naszym koncercie…
N.V.:
Skąd ludzie mają wiedzieć kto to jest jakiś Kwiatek? „Rozmawiałem z Kwiatkiem”, ale jakim kwiatkiem? Na balkonie?
R.M.: Ale zaraz, zaraz, zaraz powie, on się zaraz przedstawi i będzie tutaj no. Ja go teraz wprowadzam delikatnie.
N.V.: Daj mu zadać pytanie (śmiech).
R.M.: Ale po co ma zadać pytanie, no?
N.V.: Żebyś mógł odpowiedzieć.
R.M.: Ale ja odpowiadam na pytanie!
N.V.: Opowiadasz zupełnie bez sensu.
R.M.: Nie pamiętasz jak Kwiatek zagrał fajnie na naszym koncercie, na którym rzucaliśmy kiełbasami?
N.V.: Oczywiście, że pamiętam.

Na jakim koncercie rzucaliście kiełbasami?

N.V.: Na Bawarskim.
R.M.: Bawarskim. Mieliśmy Bawarian Disco Show.

Byłem na jakimś bawarskim koncercie, ale nie dostałem Waszą kiełbasą.

R.M.: Kupiliśmy trochę starej kiełbasy, były już pokryte takim… już takie coś nie tego. Ludzi myśleli: „ojej, to kiełbasa <plask>!”, dopiero jak łapali dowiadywali się, że może niekoniecznie. Niektórzy jedli, ale nie odpowiadamy za to, co się działo później. Kwiatek grał wtedy na akordeonie „Lorelei” z nami, na początku.
N.V.: Jakieś intro też grał, bawarskie jakieś rzeczy.
R.M.: Wtedy spojrzeliśmy sobie w oczy szczerze, Kwiatek powiedział: „- Ja pierdolę!”, ja powiedziałem: „- O kurwa!” i okazało się, że można.
N.V.: Kwiatek rzucił wszystko.
R.M.: On rzucił wszystko, ja też z resztą i poszliśmy razem… Ale nie o tym chciałem mówić, bo taka przygoda… Aaaaahhhh, działo się.

Jesteś jeszcze gorszy od niego.

N.V.: Tylko dlatego, że nie możemy mówić na raz.
R.M.: Ja powiedziałem: „- Ty Kwiatek, a może by zrobić coś takiego inaczej niż że ja stoję za tym klawiszem?”, który i tak nie gra, bo przecież poniżamy wszystkich łącznie z muzykami, a Kwiatek mówi: „- Ja pierdolę, jesteście pierdolnięci”. To mi się spodobało, bo to podejście było takie świeże, takie inne.
N.V.: Takie szczere.
R.M.: Taaak, tak. Potem okazało się, że jest taki pomysł żeby zrobić coś bardzo dziwnego. Nazwałbym to „akustycznym Times New Roman”, nie bójmy się tego słowa. Pojawiły się żywe instrumenty, pojawiły się osoby, po raz pierwszy w Times New Roman, które potrafią grać. Patryk potrafi śpiewać, ja nie bardzo. Natomiast nikt z nas nie potrafi grać.
N.V.: To jest chyba landrynka, chcesz?
R.M.: Nie, nie chcę, dziękuję bardzo.
Nagle okazało się, że to jest jeszcze bardziej dziwne, prawda?
N.V.: Że co (śmiech)?
R.M.: Gówno.
N.V.: Przepraszam, bo landrynkę…

To że trafił do Was ktoś kto potrafi grać – to było dziwne.

N.V.: Nie no oczywiście! Ja byłem w ogóle zaskoczony, że można grać tak fajnie te utwory (śmiech).
Fiore Bambinii: (śmiech)
Fajnie, fajnie wszystko poszło. Nadal się spotkamy, sobie tam gramy. Jest śmiesznie.
R.M.: Mimo, że bez alkoholu, prawda?
N.V.: Mimo, że bez alkoholu, Romku.
R.M.: Prawda!
N.V.: Praaaawdaaaa! Tak jakoś się kręci ten nasz śmieszny zespół. Nawet żeśmy zagranicą grali.
R.M.: Zapomniałeś chyba zadawać pytań.

niedziela, 9 września 2012

Melancholia czarnych płyt


    Po raz pierwszy z winyla. Jednocześnie słucham pierwszej swojej czarnej płyty. Krążek kupiony za kilka złotych na allegro sześć lub siedem lat temu pełnił do tej pory funkcję dekoracyjną. Marnował się i niszczył. Pomimo paroletniej bytność na szczytach regałów na płyty, gdzie przywdział piękną sukienkę w brudnoszarej barwie kilkuletniego kurzu, paru prób samobójczych w postaci skoków  z 180 cm, gra bez zarzutu. Może w dwóch miejscach wydaje odgłos jak pierś z kurczaka na grillu, ale poza tym jest idealnie.
    Zwartość płyty nadal robi i to jak. Po pierwszym obrocie zafunduję sobie kolejny, a może cztery. Aż mi się przypomniało jak ten album rzucił mną o ścianę pierwszym riffem "Beyond the Black". Miałem wtedy czternaście lat i dopiero poznałem czym jest tzw. "u.s. power metal". Po wysłuchaniu "Metal Church", "Into the Mirror Black" i "Master Control" żaden inny mnie już nie obchodził. Zamęczałem tym zespołem wszystkich moich znajomych, a najbardziej moją ówczesną dziewczynę. Pewnie do dzisiaj wymienia Metal Church jako jedną z przyczyn naszego rozstania. Ech, wspomnienia...