sobota, 19 maja 2012

Żenady ciąg dalszy, czyli Black Sabbath jako trio

Do tej pory myślałem, albo chciałem myśleć, że przesadny i żenujący PR, to domena mainstreamowych gwiazdek popu i prawie-rocka. Wizyta na uruchomionej wczoraj, nowej stronie Black Sabbath przekonała mnie, w jaki wielkim byłem błędzie. 

   Kilka tygodni temu rozmawiałem z redaktorami najlepszego serwisu muzycznego w Polsce (nie, nie tego) na temat PR-u metalowych gigantów i usłyszałem ciekawy pogląd, że najwięksi metalowi imprezowicze od lat muszą być straightedgami, bo jak inaczej mogliby wytrzymać taki tryb życia… nie mówiąc już o koncertach i niemal rocznych trasach. Nie ma takich organizmów, które w wieku prawie siedemdziesięciu lat mogą wciągać kokainę, wlewać w siebie whisky, grać półtora godzinny koncert, a potem jeszcze zaliczyć trzy groupies. Ostatnio PeteSandoval się wymiksował się z interesu, robiąc sobie przerwę od grania z powodu problemów z dyskiem. Piotr Wiwczarek miał podobne już kilka lat temu. Ostatnio bajpasy wszczepiono Kingowi Diamondowi. Starzeją się nawet najwięksi: Tom Araya, Steve Harris, czy Iommi.

   Mówią, że starzeć się też trzeba umieć. Wiem, ple, ple, ple, ale jednak. Kiedy patrzę na nową odsłonę strony Black Sabbath zastanawiam się, czy moi idole powiedzmy faceci, których podziwiałem, mają demencję, mają poważne stadium zespołu Sharon, czy najzwyczajniej w świecie są dupkami. Im dłużej wlepiam gały w tę stronę, nadal myśląc, że zmysł wzroku mnie jednak zawodzi, tym bardziej przekonuję się, że w całej, tej reaktywacji nie chodzi o nic innego, tylko o kasę. Sami zobaczcie… Już? Nie macie wrażenia, że kogoś tam brakuje. W działach „historia” i „dyskografia” też jakoś pusto.

   Black Sabbath lubi ładne daty. Pierwsza – 13 lutego 1970, piątek trzynastego. Ładna, nieprawdaż? Druga – 01 października 1978 i nigdy nie mów „umieraj!”. Trzecia – 20 października 1998, według oficjalnej(!) strony formacji – data ukazania się pierwszej, i jedynej, od dwudziestu lat płyta Black Sabbath. Dokładnie tak twierdzi ich oficjalna strona(!!). Czwarta, chyba najładniejsza – 11 listopada 2011, 11.11.11.Ma też kilka innych dat, nie wszystkie tak pięknie wyglądają w cyfrowym zapisie: 02 luty 2012 – Bill Ward, za pośrednictwem swojej strony internetowej, ogłasza, że nie weźmie udziału w reaktywacji Black Sabbath, nie nagra z nimi płyty, a powodem jest „niepodpisywalny” kontrakt, kolejny niepodpisywalny kontrakt; 16 maja 2010 – w Houston umiera Ronnie James Dio, człowiek który według oficjalnej(!!!) strony BS nie miał nic wspólnego z tym zespołem (w historii nie znajdziecie tego nazwiska). Dwa dni po drugiej rocznicy śmierci wybitnego wokalisty, 18 maja 2012, pojawia się nowa strona internetowa heavymetalowej legendy z Birmingham. Według zdjęć, które widzimy na stronie głównej i w galerii, zawsze byli triem i nigdy nie grał w nim nikt inny poza Tonym Iommim, Ozzym Osbourne’em i Geezerem Butlerem. Wszystko podsumowuje cytat z „Goldmine”: „In my opinion, there’s only ever been one Black Sabbath, and that’s Iommi, Osbourne, Butler and Ward”.

   Wychodzi na to, że innego BS nigdy nie było. Nie było Tony’ego Martina (chociaż o płytach z nim jest nawet malutkie wspomnienie), nie było Dio, nie było Cozy’ego Powella, Glenna Hughesa, Iana Gilliana, Bobby’ego Rondinelliego, Vinny’ego Appice’a i wielu innych. Billa Warda wykreślono nawet ze zdjęć, robiąc z „klasycznego” składu trio.